Aby dobrze poznać jakiś przedmiot, należy go dokładnie obejrzeć. Zważyć w dłoni, zmierzyć wzrokiem, nawet powąchać. Czy to przesada? Absolutnie nie. Aby coś dokładnie poznać, nie wystarczy tylko na to spojrzeć. Tak jest ze wszystkim, a właściwie z całym poznaniem wszystkiego.
Rzemiosło, to coś więcej, niż zwykły przedmiot i aby go poznać, należy zabrać się do tego od samego początku, czyli od jego podstaw. Jeśli np. ktoś chce zostać mechanikiem samochodowym, powinien zgłosić się do jakiegoś warsztatu samochodowego celem rozpoczęcia praktyk. Wiedza teoretyczna przekazywana w szkole, to jedynie 1/3 całości. To tak, jak z nauką jakiegoś języka. Bez praktyki, prób konwersacji w uczonym języku, niewiele można zdziałać. Niby znamy język, ale jak przyjdzie co do czego, nie możemy się dogadać.
Jak to było dawniej?
Dawniej nauka rzemiosła przebiegała całkiem podobnie jak dziś z tą różnica, że za taką naukę trzeba było słono płacić. Nie było żadnego stażu, czy nawet jakiegoś wynagrodzenia za staż w danym rzemiośle. Młody człowiek szedł do tzw. „terminu” i tam uczył się rzemiosła. Uczył się np. czym są deski tarasowe i jak się je poprawnie montuje. Poza tym, przyszły uczeń musiał się „nadawać” do danego zawodu. Np. żaden kowal nie wziąłby do terminu anemicznego chuderlaka, który jeszcze na dodatek wszystkiego by się bał. Tak samo krawiec – mógłby wziąć do terminu ucznia, ale najpierw musiałby go sprawdzić. Czy dobrze radzi sobie z maszyną do szycia, czy jest pilny w pracy, oraz czy przede wszystkim będzie lubił to, co robi. Jeśli krawiec uznał, że nie, uczeń został odrzucony. „Terminatorzy” – jak można by było ich zabawnie nazwać, nie chodzili do żadnych szkół. Całość ich nauki, ich poznawania rzemiosła spoczywała na mistrzu.
Pod koniec nauki mogli zdawać egzaminy i oczywiście do nich przystępowali, ponieważ aby w ogóle dostać się do terminu, do konkretnego mistrza, trzeba było nie lada poświęcenia. Niektórzy – jak pisałam wcześniej – wymagali zapłaty za naukę. Inni znów uczyli rzemiosła poprzez darmowa pracę na swoją rzecz. Niełatwe to były czasy dla młodych ludzi, którzy mieli ambicję zdobyć zawód i się z niego utrzymać. Zapewne każdy pamięta film z Markiem Konradem pt.: „Zaklęte rewiry”, gdzie bardzo dobrze jest pokazana praca kelnerów w przedwojennej Warszawie w bardzo popularnej restauracji. Uczniowie, uczący się na kelnera, dostają niezłe „wciry” zanim w ogóle zostaną dopuszczeni do sali, gdzie przebywają goście.
A dziś?
Dziś – nauka rzemiosła sprowadza się do chodzenia na praktyki, za które uczeń dostaje pieniądze. Uczęszcza on też do szkoły, gdzie uczy się teorii swego zawodu. Oczywiście, nie wszystkie praktyki są płatne, jednak większość jest. I powiedzmy sobie szczerze, nie jest to całkiem rzetelna nauka. Młodzież, nawet jeśli przyjdzie na taki staż, często lekce sobie go waży i ma w przysłowiowym „poważaniu” tych, którzy starają się go czegoś nauczyć. To dlatego tak trudno dziś o dobrych fachowców, a ci którzy już są, są mało dostępni i zawaleni robotą.